Szczytowym punktem przedpościa jest niedziela trzecia. Stwierdzamy w niej – w zestawieniu z poprzednimi niedzielami – wyraźne stopniowanie; wskazuje na to tak wybór Abrahama spośród Patriarchów, jak i wybór kościoła stacyjnego i treść liturgii mszalnej. Jest to niejako trzecie, ostatnie upomnienie, aby wyzyskać czas łaski Wielkiego Postu. Przemawia do nas trzech mężów: Abraham, spiżowy mąż Starego Przymierza, bohater posłuszeństwa z wiary: na wzgórzu Moria (gdzie Chrystus umarł) dokonał on wielkiej ofiary z własnego syna. Św. Piotr, spiżowy mąż Nowego Przymierza, u którego grobu składamy dziś ofiarę Mszy św., słowami współbrata swego, Pawła Apostoła, poucza nas o celu naszej pracy wielkopostnej – o miłości. Wreszcie stoi przed nami Chrystus jako „światło” rozjaśniające naszą ślepotę duchową; prowadzi On nas do Jeruzalem, na mękę. Teraz Kościół uchylił zasłony; spoglądamy przed siebie aż w głąb Wielkiego Tygodnia i Zmartwychwstania. W tym tygodniu zaczyna się już Wielki Post, a dostojną bramą, która doń prowadzi, jest Popielec.
Niedziela pięćdziesiątnicy
Stacja u św. Piotra
Oto idziemy do Jeruzalem
Kościół ukazuje nam dzisiaj dramat w trzech aktach.
Akt I to misterium pasyjne Starego Zakonu. Występuje tu patriarcha Abraham, mąż posłuszeństwa z wiary, Treścią i zasadniczym rysem jego życia było całkowite oddanie się Bogu. Już w młodości zabrał go Bóg z kraju ojców i zaprowadził do obcej ziemi chananejskiej. Wyrwany z ojczyzny, miał w zupełności zdać się na Boga. Pan Bóg zapowiedział mu narodzenie potomka, Abraham ufał więc niezachwianie aż do setnego roku życia. Wtedy to Sara obdarzyła go synem. Chłopiec wzrastał ku radości rodziców, aż doszedł do lat młodzieńczych. Pewnej nocy objawił się Bóg Abrahamowi i rozkazał, by syna swego sam złożył na ofiarę. Abraham gotów jest spełnić rozkaz Boży. Na górze Moria, gdzie mają być kiedyś zabijane baranki ofiarne – symbole Chrystusa, gdzie i On sam ma umrzeć, widzimy sędziwego Patriarchę, stojącego przed ołtarzem, na którym leży związany Izaak. Abraham ma być ofiarnikiem swego syna. Ofiara zaś, którą on niesie – to wiara i całkowite oddanie się Bogu. Wiemy, że Bóg odwzajemnił się Abrahamowi darem: zwrócił mu syna, dając mu w nim swego własnego Syna, gdyż uczynił Abrahama praojcem Chrystusa. Najpiękniejszą ofiarę, którą w nadchodzącym Poście możesz złożyć Bogu, to oddanie Mu własnej swojej woli.
Akt II. U grobu św. Piotra. Kościół wiedzie nas do grobu św. Piotra w Rzymie, gdzie gromadzą się w duchu wszyscy chrześcijanie. Tam to, u grobu Apostoła, przesuwają się przed oczyma dusz naszych niektóre obrazy z życia św. Piotra. Jest wieczór wielkoczwartkowy; Piotr stoi na dziedzińcu arcykapłana Kajfasza, by widzieć, co się stanie z Jezusem. Poznaje go niewiasta służebna, a on przysięga i zapiera się, iż nigdy nie widział tego Człowieka. Wtedy pada na niego spojrzenie Pana, a kur pieje; Piotr wychodzi i gorzko płacze. Inny obraz: rzecz dzieje się krótko po zmartwychwstaniu Chrystusa, nad jeziorem Genezaret. Pan stoi przed Piotrem i pyta go trzykrotnie: „Piotrze, czy mnie miłujesz?” Odpowiedź brzmi: „Ty wiesz, Panie, że Cię miłuję …” Obecnie zwraca się do nas Piotr jako kaznodzieja: Nauczam was wielkiej miłości Bożej, miłości Chrystusa dla grzesznego stworzenia, a równocześnie miłości człowieka dla Chrystusa; słuchajcie teraz z ust brata mego Pawła wielkiego hymnu miłości (w epistole mszy).
Akt III. Przejrzenie. Duchem towarzyszymy Panu w ostatniej Jego podróży do Jeruzalem. Przed miastem Jerycho Chrystus po raz trzeci zapowiada swą mękę. U wejścia do miasta siedzi ślepy żebrak; woła głośno, ile mu sił starczy, błaga o światło dla swych oczu. Jezus uzdrawia nieszczęśliwego, a on, odzyskawszy wzrok, bierze udział w pochodzie do Jeruzalem. Tym ślepym żebrakiem jesteś ty, bracie! W dzień zmartwychwstania masz przejrzeć!
Te trzy akty powinniśmy przeżywać w Ofierze świętej. Tu właśnie, podobnie jak Abraham, oddajemy Bogu to, co dla nas najdroższe – nasze ja, a otrzymujemy to, co najcenniejsze – Chrystusa. Tu również na wzór Piotra mamy pokutować za niewierności nasze, o odbierzemy dowód największej miłości w ponawianej mistycznie śmierci krzyżowej. W ofierze Mszy św. wreszcie widzimy zakończenie krwawego dramatu: śmierć krzyżową i zmartwychwstanie, z czego na nas spływa łaska oświecenia.
Katechumenat. (Rozważanie). Lepiej zrozumiemy znaczenie trzech niedziel przedpościa, jeżeli przypatrzymy się im z punktu widzenia katechumenatu dawnego Kościoła. Wówczas przedstawiają się się nam one jakby z jednego stopu ulane, o pięknej, harmonijnej konstrukcji, jak ołtarz z trzech części złożony, zwany tryptykiem.
Trzy ewangelie tych niedziel obrazują rozwój katechumena (przygotowującego się do chrztu św.). Są w tym przygotowaniu trzy stopnie: powołanie – pouczenie – oświecenie. Na pierwszym miejscu – powołanie do Boga. Tylu bezrobotnych pogan stało na rynku świata, a boski Gospodarz przechodził mimo nich i wzywał jednego lub drugiego do winnicy Kościoła. Czemu wybrał tego właśnie, a nie kogoś innego? Jest to tajemnica powołania Bożego. A jak się to stało, że ten właśnie został wezwany? Pozornie był to przypadek: kupił niewolnicę chrześcijankę lub ujrzał mężnego chrześcijanina na miejscu kaźni. A w rzeczywistości było to powołanie Boże. Tak czyni Bóg po wszystkie czasy: powołuje ludzi bez ich zasługi, często mimo ich niegodności. Wybiera kogoś spośród setek i tysięcy i powołuje go. Ty, który czytasz te słowa, należysz do powołanych. Czemu więc stoisz bezczynnie na rynku tego świata? Idźże do winnicy Pańskiej!
Powołanie musi zajmować pierwsze miejsce, lecz nie jest ono jeszcze wszystkim; z kolei bierze Bóg człowieka do szkoły swojej. Za dawnych czasów był nią katechumenat; wtedy to właśnie ubiegający się o chrzest św. byli wezwani do pracy. Dawne „Konstytucje kościelne” św. Hipolita (około 216 r.) przewidywały trzy lata na tę naukę, która miała wychować na chrześcijanina. Dziś zmieniły się stosunki, lecz istota rzeczy pozostała ta sama: po powołaniu musimy wszyscy poddać się pouczeniu, chrześcijańskiemu wychowaniu. Nie chodzi tu o naukę katechizmu w szkole, lecz o Bożą szkołę naszego życia. Wszyscy jesteśmy katechumenami, powiedzmy niemal do trzydziestego roku życia. Mniej więcej w tych latach charakter chrześcijański osiąga w nas zasadnicze ukształtowanie; nie znaczy to, byśmy i później nie powinni poddawać się wychowaniu i pouczaniu, szkoła Boża bowiem trwa aż do końca życia. Chodzi więc o to, aby stosownie do przypowieści o siewcy stać się urodzajną rolą, aby ziarno Boże nie zmarnowało się, lecz wydało owoce.
Skoro kandydaci byli już wystarczająco pouczeni o prawdach wiary chrześcijańskiej, wówczas nadchodził wielki dzień chrztu św. Teraz wolno im było wkroczyć do „królestwa niebieskiego” na ziemi, do „Ziemi Obiecanej„, mlekiem i miodem płynącej. I oto mamy właśnie oświecenie – trzeci, najwyższy stopień. Nie można go w ogóle porównywać z poprzednimi: powołanie bowiem i wychowanie – to bodźce Boże, to wezwanie i wsianie ziarna, oświecenie natomiast jest ukształtowaniem na nowo, jest nowym stworzeniem.
Oświecenie jednak dotyczy nie tylko kandydatów do chrztu św., lecz również i nas. Oświecenie nie polega jedynie na chrzcie św., towarzyszy nam ono aż do dnia światłości w Chrystusie, aż „zaświeci nam światłość wiekuista” po śmierci. Ten trzeci więc stopień dotyczy i nas: „Zbudź się, który śpisz, i powstań z martwych, a oświeci cię Chrystus” (Ef 5, 14). Oto słowa starochrześcijańskiego hymnu. Wielki Post i dla nas wszystkich ma stanowić przygotowanie na coraz silniejsze oświecenie przez Chrystusa. Noc zmartwychwstania, jak słup ognisty, powinna być dla duszy naszej świtem nowego dnia światłości.
Czy rozumiemy obecnie piękny układ trzech niedziel przedpościa: powołanie – pouczenie – oświecenie? Ale nie koniec na tym: epistoły również podają, zarówno kandydatom do chrztu św. jak i nam piękny program: walka – praca – miłość. A więc znowu mamy przed sobą tryptyk. Tak właśnie wygląda życie chrześcijańskie – chce powiedzieć Kościół uczniom swoim. Jest ono walką, biegiem do mety, zapasami o palmę zwycięstwa; ciężkim bojem. I ty musisz zwyciężyć! Życie chrześcijańskie nie jest życiem próżniaczym; jest ono ciężką pracą, wypełnioną trudem i wysiłkiem, jest opanowywaniem siebie i próbą. Nie mógł Kościół stawić nam przed oczy piękniejszego obrazu jak autoportret św. Pawła. A jednak nie dotarliśmy jeszcze do szczytowego punktu; walka i praca są czymś wielkim w życiu chrześcijańskim, lecz bez porównania wyższa i dostojniejsza jest miłość. Gdyby miłości zabrakło, walka, trud i praca byłyby tylko „miedzią brzęczącą i cymbałem brzmiącym„. Czy nie jest to znów wspaniałe wzbicie się w górę? Przed oczyma dusz naszych, u progu Wielkiego Postu stawia Kościół jeszcze trzy przykłady, trzy potężne postacie, jakby wykute z granitu, jakby ze spiżu ulane: Adama, Noego i Abrahama, praojca rodu ludzkiego,który przekazał nam wszystkim krew i ciało, ale zarazem i ciężar grzechu pierworodnego. Noego, budowniczego arki, który był mężem sprawiedliwym wśród ludzi niezbożnych. Wreszcie Abrahama, ojca wszystkich wiernych, męża posłusznego w duchu wiary. Wszyscy trzej są symbolami przyszłych dóbr nadprzyrodzonych: Adam przedstawia Chrystusa, drugiego praojca ludzkości; arka jest symbolem Kościoła, ratującego z potopu sądu; ofiara Abrahama wskazuje na ofiarę Chrystusa. Jakże mądry i wzniosły jest Kościół w swej świętej liturgii!
Powyższy tekst jest fragmentem pracy Piusa Parscha, zatytułowanej „Rok liturgiczny” (Poznań 1956, tom 2, strona 43-48).