Informator Wiernych Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego w Bytomiu (06/2019)


Informator Wiernych Nadzwyczajnej Formy  Rytu Rzymskiego w Bytomiu (06/2019)
11 lutego 2019

Informator Wiernych Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego w Bytomiu (06/2019)

 

Dla tych z Państwa, którzy nie mieli możliwości otrzymać papierowego wydania naszego informatora, publikujemy zawarte w nim teksty.

 

 

O śmierci cz. 4.

Nieroztropne to przekonanie, któremu się ufni w naszą młodość, zdrowie lub siły oddajemy, sprawia, że większa część ludzi umiera śmiercią niespodzianą, wtenczas kiedy bynajmniej o niej nie myśleli. Dlatego to tak często ostrzega nas Boski nasz Zbawiciel, abyśmy się mieli na baczności, gdyż nie wiemy ani dnia ani godziny. Niestety, codzienne doświadczenie pokazuje, że w tej mierze ledwo który człowiek umie roztropnie o sobie radzić, boć nawet chorzy, o których wszyscy już zwątpili, obiecują sobie nieraz długie jeszcze życie, albo że przynajmniej kilka dni życia im jeszcze pozostaje. Cóż dopiero ci, którzy dla czerstwego zdrowia mniej się zdają być narażeni na niespodziane nieszczęścia? A jednak i z pośród najzdrowszych i najsilniejszych, iluż to prawie codziennie pada ofiarą nagłej śmierci, wtenczas kiedy zdawało im się, że nie mają zgoła powodu jej się obawiać! Nie ma potrzeby szukać na to po książkach przykładów. Codzienne i własne twoje doświadczenie podostatkiem ci ich dostarczy… a może niezadługo i twoja własna śmierć innym za przykład tego rodzaju posłuży. Rozważ to dobrze! Śmierć nagła jeśli i dla najcnotliwszych tak jest straszną, że mają dosyć powodów jej się lękać — to cóż dopiero dla grzeszników? Bo czy podobna pomyśleć coś okropniejszego nad położenie grzesznika, nagłą zaskoczonego śmiercią? Przerażająca bliskość tej ostatniej chwili, o której dotychczas nigdy z zastanowieniem nie myślał, przejmuje go strachem śmiertelnym; najrozmaitsze i najsprzeczniejsze z sobą myśli jedna po drugiej cisną mu się do głowy, i wprawiają go w nieznośny niepokój: nieodzowna konieczność, pożegnania się ze światem, z życiem, ze wszystkiem, rozłączenie się duszy od ciała, wieczność, do której ma się przenieść, nieubłagana sprawiedliwość Sądu Bożego, przed którym już ma stanąć, wszystko to razem go przeraża, dręczy, przygniata i do rozpaczy przywodzi. Gdziekolwiek obróci oczy, zewsząd przedstawiają się mu coraz nowe i większe powody niepewności i bojaźni. Spojrzy w niebo, tam Bóg zagniewany grozi mu piorunami zemsty swojej, na którą tak często sobie zasługiwał; jeśli przerażony obróci się ku ziemi, grób i piekło stanie mu przed oczyma; wspomni na przeszłość, wnet wszystkie one grzechy, które miłość własna tak doskonale umiała uniewinniać, lub ukrywać przed sądem sumienia i spowiednika, przerażają go, stawając przed nim w całej ohydnej swej nagości, i z rozpaczliwą dokładnością pozna ich ciężkość, ich liczbę i wszystkie ich okoliczności; – wspomną mu o przyjęciu ŚŚ. Sakramentów, to tem samem przypomni mu się tyle świętokradzkich w dawniejszem życiu spowiedzi i Komunij. Ostatnie olejem świętem namaszczenie, którem kapłan zmysły i członki ciała jego zaopatrzy, tę mu tylko chyba korzyść przyniesie, iż mu przypomni, jak bezecnie nadużywał wszystkich tych zmysłów i członków na obrazę Bożą. Ale co go najwięcej przerazi, to wizerunek tego Boga Ukrzyżowanego, który mu do rąk podadzą, a którego rany świadczyć będą przeciw niemu, i niejako ogłoszą mu straszliwy wyrok Sprawiedliwości Boskiej. Wszystko to razem wprawi go w takie zamięszanie, że utraci wszelką przytomność umysłu, i stanie się niezdolnym, aby pomyśleć nawet o pojednaniu się z Bogiem. Oto opłakany stan grzesznika nagłą zaskoczonego śmiercią. Rozważ to dobrze!

Nic tak doskonale nie maluje tego zamieszania i trwogi człowieka w stanie grzechu umierającego, jak to, co Pismo święte opowiada o smutnym końcu bezbożnego Baltazara.

Razu jednego, kiedy wyprawiał ucztę na którą zaprosił tysiąc znaczniejszych panów królestwa swego, rozkazał ten król, już dobrze winem zagrzany, przynieść święte naczynia, przez ojca jego Nabuchodonozora niegdyś z świątyni jerozolimskiej zabrane, aby z nich goście jego się raczyli. Dopełnił tem miary nieprawości swoich; i objawił mu Bóg, że już przyszedł na niego czas kary za wszystkie bezbożności jego, i że po spełnieniu tego ostatniego świętokradztwa już tylko kilka godzin życia mu pozostaje. Śród uczty, w chwili, kiedy myślał tylko o zabawie, i kiedy zdawało mu się, że świat i szczęście mu się w najlepsze uśmiecha, pokazuje się ręka tajemnicza, pisząca na ścianie sali królewskiej jakieś złowrogie, ale niezrozumiałe wyrazy. Struchlał król, zadrżały pod nim kolana, i przerażony zawołał, aby sprowadzono doń czarnoksiężników, coby mu pismo ono umieli wytłomaczyć. Daremnie usiłowano go nieco uspokoić i na nowo rozweselić; śmiertelna bladość pokrywa lica jego, drży cały, jak liść na drzewie, huczna wesołość ustępuje posępnemu milczeniu. Zamyślony czeka przyjścia swych wróżków — ale i ci nie zdołali odczytać onych słów tajemniczych, więc tem więcej się trwoży i lęka, w im większej zostaje niepewności. Na wieść o tak niepojętem zdarzeniu przychodzi królowa, i aby króla jakkolwiek pocieszyć, wspomina mu, że jest w mieście mąż pełen ducha Bożego, umiejący przenikać najgłębsze tajemnice i znający przyszłe zdarzenia, Daniel prorok. Szukają więc Daniela, prowadzą do króla, który mu wielkie czyni obietnice, byleby go tylko wybawił z zabójczej niepewności, w której zostawał. Więc Daniel wylicza mu wprzód wszystkie zbrodnie, jakich dopuszczał się przed nim ojciec jego Nabuchodonozor, a teraz za jego przykładem i on sam; potem czyta mu ono pismo: mane, tekel, fares, i wykłada je: przeliczył Bóg królestwo twoje i dokonał go, — zważonyś na wadze, i znalezionyś mniej mającym — rozdzielone jest królestwo twoje i dano je Medom i Persom. Taką przepowiedział mu karę za różne występki, a głównie za ostatnie świętokradzkie naruszenie poświęconych naczyń kościelnych — i tejże nocy zabit jest Baltazar, król Chaldejski (Daniel, rozdział 5.). Przykład to prawdziwie przerażający dla tych, co naśladują tego króla bezbożnego, jeśli nie świętokradzkiem przywłaszczeniem sobie rzeczy kościelnych, to przynajmniej znieważaniem samychże kościołów, kiedy się zachowują w nich nieraz tak lekkomyślnie, tak nieuczciwie i nieprzyzwoicie, podczas Mszy Świętej nawet, że Turcy swoje meczety, i poganie swoje bóżnice podobno więcej poważać umieją, niżeli oni kościoły Boga żywego. Przykład to prawdziwie przerażający dla tych, co tak śmiało przedrzeźniają się z wiary, Kościoła i wszystkiego co Święte; a na miejsce wiary tworzą sobie zasady łatwe, schlebiające ich pysze i namiętności. Za zdrowia nie dbali o Boga, albo co gorsza jeszcze zapierali się Boga i wiary w objawienie Jego — na łożu śmiertelnem, kiedy namiętności obumierają, otwierają im się oczy — i pokazuje się, że była w nich wiara, ale wiara uśpiona. Tam przy śmierci ta wiara się budzi, ale nie żeby ich dźwigać ufnością w miłosierdzie Boże, lecz żeby ich pogrążyć w najokropniejszą rozpacz. Otwierają im się oczy, i poczynają poznawać, nietylko, że własne utracili zbawienie, ale nadto widzą tyle dusz, co za sobą na drogę zatracenia pociągnęli, widzą jak z ich śmiercią nie umiera przecież ów smutny zasiew zgorszenia, który innych słowem i przykładem ucząc złego, po sobie zostawili. Rozważ to dobrze!

W czwartym wieku jeden z Ojców Kościoła, Laktancyusz, napisał książkę, w której dowodzi Boskości naszej Świętej Wiary pokazując, jaką śmiercią umierali jej prześladowcy. Opisawszy okropny koniec Heroda, którego wnętrzności roztoczyło robactwo, i niemniej smutny zgon cesarzów: Nerona, Domicyana, Decyusza, Aureliana, przytacza śmierć Waleryana, także cesarza rzymskiego, którego Persowie zabrawszy w niewolę, żywcem ze skóry obdarli, zamknęli w klatce, i tysiącznemi urągali mu sposobami. Dalej opowiada, jak Dyoklecyan sam się zamorzył głodem; Maksymian po nieszczęśliwym spisku przeciw zięciowi swemu Konstantynowi obrał sobie najhaniebniejszy rodzaj śmierci, bo się powiesił. Maksymian Daja się otruł, a wnętrzności jego trucizną spalone wylały się z niego, tak, że z bólu szalejąc prawie, ziemię gryźć poczynał, i głowę o mur sobie roztrzaskać usiłował; zdawało mu się, jakoby widział Chrystusa Pana zasiadającego na stolicy, aby go sądzić i skazać na poniesienie tych samych mąk, na które on przedtem skazywał męczenników; raz po raz wykrzykiwał, że nie on to czynił, ale że inni byli temu winni; po chwili znów się przyznawał i błagał z płaczem Jezusa Chrystusa o litość; w końcu jęcząc, jakby się palił na stosie, nieszczęśliwą swą dusze wyzionął. Galeryusz umarł w rozpaczy; całe ciało jego było jakby jedną raną; w boleściach tych nieznośnych odwoływał rozporządzenia, które wydał był przeciw chrześcijanom.

Rozważ to dobrze! ks.Jackowski, Kraków 1895 r.

 

 

Redakcja / kontakt: redakcjalaudeturiesuschristus@gmail.com

« wróć