Informator Wiernych Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego w Bytomiu (07/2019)


Informator Wiernych Nadzwyczajnej Formy  Rytu Rzymskiego w Bytomiu (07/2019)
18 lutego 2019

Informator Wiernych Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego w Bytomiu (07/2019)

 

Dla tych z Państwa, którzy nie mieli możliwości otrzymać papierowego wydania naszego informatora, publikujemy zawarte w nim teksty.

 

 

Katecheza o śmierci cz. 5.

Znana jest śmierć Maksencyusza, Sycyniusza i Walensa. Późniejsze dzieje dostarczają nam nie mniej okropnych tego rodzaju przykładów. Wspomnę tylko jeszcze o Julianie odstępcy i stryju jego hrabim Julianie, którym śmierć najokropniejszą przepowiedzieli święci męczennicy Bazyli z Ancyry i Teodoret. Julian odstępca wyruszył był na wojnę przeciw Persom w tej myśli, że za powrotem zdoła wytępić wiarę, a z nią nawet imię chrześcijańskie; — ale w pierwszej zaraz bitwie od strzały zatrutej został ranny śmiertelnie. Leżąc we krwi swojej, zdaje mu się, że widzi Chrystusa Pana ukazującego się na niebie. Więc w rozpaczy chwyta garść krwi, co się z rany jego sączyła, i rzucając ją ku niebu zawołał: „Cóż to Galilejczyku, prześladujesz mię nawet w pośrodku moich szyków? Jakkolwiek ciężko dotknęła mię ręka twoja, dość jeszcze mam siły, żeby i umierając zaprzeć się ciebie. Ciesz się z krwi mojej, i raduj się, żeś zwyciężył Juliana”. Wnet potem skonał. A co się tyczy Juliana hrabiego, przytoczę dosłownie, co w tej mierze donoszą dzieje męczeństwa bł. Teodoreta: „My słudzy Bozi, aczkolwiek grzeszni, dokładnie i wiernie spisaliśmy wszystko, co zaszło przy śmierci św. Teodoreta, której naocznymi byliśmy świadkami, będąc po drodze na wojnę perską w Antyochii w pałacu cesarskim. Julian hrabia powrócił z bóżnicy, gdzie miał udział w jakimś bezbożnym obrządku pogańskim. Wieczorem począł narzekać na nieznośne boleści w żołądku i wszystkich wnętrznościach. Kawałek mięsa ofiarnego, który w bóżnicy był spożył, zdawało się, że pali i rozdziera kiszki jego, które co chwila kawałami z siebie wymiatał. Nadto smrodliwe robactwo wylęgać się w nim poczęło i zewsząd ciało tocząc na wierzch się wydobywało. Kiedy słabość i bóle ciągle się wzmagały, posłał wreszcie do cesarza, prosząc, aby oddał chrześcijanom kościoły, które był kazał pozamykać. Z twojej to przyczyny, tak kazał cesarzowi powiedzieć, tak nieznośnie cierpię, i dla tego, żem tobie zanadto ulegał, umierać teraz muszę. Błagał żony swojej, aby go poleciła modlitwom Chrześcijan. Roztoczony robactwem i po okrutnych boleściach, umarł w końcu, wzywając, jak niegdyś Antyoch, miłosierdzia tego Boga, którego ręka na nim ciężyła (Acta S. Theodoreti.). Weź niedowiarka, któryby istotnie zupełnie w nic nie wierzył, tak iżby mógł z bezbożnikiem naszych czasów powiedzieć: „nie wiem zkąd jestem; nie wiem na co jestem; nie wiem co mnie czeka; czy pójdę do piekła, czy w nic się obrócę”. Co o nim sądzisz? Jaką mniemasz trwogę, jaki niepokój w godzinę śmierci niepewność taka i niejasność w sercu jego sprawiać musi? Czy pójdę do piekła, czy w nic się obrócę? i radby się w to nic obrócić, a tu piekło go czeka. Czyż był on w samej rzeczy kiedykolwiek zupełnie tego pewny, że nauka Chrystusowa i wiara o wiecznem piekle nie ma podstawy, ani dostatecznych za sobą dowodów? Nie; nigdy on nie był pewny tego, choć nie wiedzieć co bluźnił i wygadywał; — zawsze nasuwały mu się przynajmniej wątpliwości. A te wątpliwości do czegóż go doprowadzą, gdy będzie na łożu śmiertelnem? gdy pocznie rozważać: że jego twierdzenia nie wystarczają, aby go w niwecz obrócić, — że chociażby nie wiedzieć jak mocno twierdził i pragnął, aby z tem życiem ziemskiem wszystko się skończyło, to to od niego przecież nie zależy, – a że, jeśliby się pokazało, że prawda jest po stronie Kościoła, że Jezus Chrystus jest prawdziwie jego Bogiem i Stwórcą, jego Zbawcą i Sędzią, a on Go się zapierał, a on Go uznać się wahał, już to samo wystarcza, aby go na wieki potępić. Rozważ to dobrze!

Powyższe uwagi niemałe wywierały wrażenia na przewódzcy nowoczesnego niedowiarstwa, Wolterze, jeszcze za życia, a przy śmierci przywiodły go do rozpaczy, jego, co myślał, że potrafi obalić wiarę i Kościół Chrystusowy. Zażądał on przed śmiercią kapłana, aby przynajmniej pozornie pojednać się z Kościołem, któremu był tyle szkody wyrządził; ale bezbożni przyjaciele jego, nie życząc takiego tryumfu Kościołowi nie dopuścili kapłana do umierającego, ale za to musieli być świadkami smutniejszego tryumfu Jezusa Pana nad tym wrogiem Imienia Jego. Im bardziej zbliżała się ostatnia chwila Woltera, tem widoczniej zdawało się, że mu stawała przed oczyma w całej okazałości prawda wiary, której takim był prześladowcą, i cała przewrotność własnego życia i postępowania; to też miotany niewysłowioną bojaźnią i zgryzotami sumienia, i prawie szalejąc z rozpaczy, obracał się do swych przyjaciół, co go otaczali, i przeklinając ich wołał: „Precz ode mnie, precz wy, — wy przyczyną smutnego tego stanu mego i tej rozpaczy mojej… cóż mi teraz po tej nieszczęśliwej sławie, którąście mnie obdarzyli za bluźnierstwa moje?…” to znów wyciągając ręce do tego Boga, któremu był poprzysiągł nienawiść, szlochając wołał: Jezu Chryste, Chryste Jezu! Bóg i ludzie mnie opuścili!” Wreszcie złość i rozpacz przywiodły go do stanu takiej dzikości, że aż wstyd o tem wspomnieć, – najbrzydsze i najsmrodliwsze rzeczy brał i kładł do ust, bo własne…

Taka kara spotkała w tem jeszcze życiu usta one, które tyle wyzionęły gorszących bluźnierstw przeciw wszystkiemu co święte i Boże. Lekarz jego, p. Truszen, powiada, że niktby nie uwierzył, jak była dzika rozpacz tego bezbożnika, i że życzyłby sobie, aby niejeden młokos mógł być świadkiem tego smutnego zgonu. Tak przerażającym był ten widok, że jeden z obecnych tam, pan jakiś znakomity, wyniósł się czemprędzej mówiąc: „Zaprawdę tego już zanadto; niepodobna wytrzymać”. Jeśliś może podziwiał kiedy tak zwanych ludzi wykształconych, których wykształcenie na tem się głównie zasadza, żeby w nic nie wierzyć, a o wszystkiem powątpiewać, — a może sam jesteś z ich grona, — patrz do czego niedowiarstwo prowadzi. Co bezpieczniejsza, czy wierzyć temu Kościołowi, który przetrwał tyle burz i wieków, i na tylu się wspiera dowodach i cudach, czy ufać słabemu rozumkowi swemu, który tem częściej w błąd cię wprowadza, im częściej ulegasz namiętnościom? Rozważ to dobrze!

Ostatnia wreszcie okoliczność, na którą powinienbyś pilną zwrócić uwagę, i z niej wziąć pochop, by szczerze i gruntownie pomyśleć o dobrem na śmierć przygotowaniu, jest ta: że od tej jednej chwili zawisła cała wieczność twoja, szczęśliwa albo nieszczęśliwa. Bo jaka śmierć taka i wieczność. Jeśli na szczęście twoje śmierć zastanie cię w stanie łaski, zbawionyś na wieki; jeśli przeciwnie w godzinę śmierci miałbyś na sumieniu choć jeden jedyny grzech śmiertelny, którego nie zdążyłbyś obmyć szczerą skruchą i spowiedzią, zginąłeś bez ratunku, zginąłeś na wieki. Rozważ to dobrze!

Dla tego to powodu niektórzy nawet Święci tak bardzo lękali się śmierci, i w ostatniej jeszcze nieraz chwili doznawali obawy. Wiadomo powszechnie, co opowiada św. Hieronim o św. Hilaryonie, że mimo wzorowego życia, mimo ustawicznych pokut i umartwień, niesłychanie przy śmierci się trwożył. Zaledwie piętnaście liczył lat, kiedy wyrzekłszy się wszystkiego, udał się na puszczę, i tam mimo wątłych swych sił rozpoczął życie nadzwyczaj ostre. Zamiast odzienia służyła mu włosiennica i gruby wór, którego nadto nigdy nie prał, twierdząc, że pokutującemu na puszczy zbyteczna myśleć o ochędóstwie; pokarm jego stanowiły jarzyny, gotowane bez wszelkiej przyprawy i cokolwiek chleba owsianego; cela jego więcej miała podobieństwa do grobu, niż do mieszkania ludzkiego; cztery stopy długa, a pięć stóp wysoka, nie pozwalała mu nawet się wyprostować; posłaniem jego było cokolwiek trzciny na gołej ziemi. Takie było życie tego wielkiego Świętego przez więcej niż sześćdziesiąt lat. A jednak, cóż powiesz na to, że mimo tylu ostrości Hilaryon lęka się zbliżającej się śmierci, chociaż bojaźń ta była złączoną, tak jak to zawsze bywa u tych co umierają w łasce Bożej, z najzupełniejszą ufnością w miłosierdzie Boże i zasługi Pana Jezusowe. Kiedy już konał, zawołał, jak mówi św. Hieronim: „Wychodź duszo moja; czego się boisz? wychodź czego się wahasz? blisko siedmdziesiąt lat służyłaś Panu, a śmierci się lękasz?” (Hieron., vita St. Hilarii.). Jeśli tak wielki Święty po życiu tak surowo spędzonem, po tylu latach na służbie Bożej strawionych, lęka się śmierci, cóż będzie z tobą, którego życie tylu grzechami i grzeszkami zmazane? Rozważ to dobrze!

Rozważ to dobrze! ks.Jackowski, Kraków 1895 r.

 

 

Redakcja / kontakt: redakcjalaudeturiesuschristus@gmail.com

« wróć